Miasteczko, w którym przed laty rzekomo wymyślono bezę a w 1891 roku pojawiło się na kartach opowiadania o Sherlocku Holmesie. Panie i Panowie zapraszamy do Meiringen! Podczas letniego sezonu spędzonego w Gletsch, jeśli tylko pogoda nam pozwalała, czas wolny wykorzystywaliśmy na zwiedzanie okolicy (bliskiej jak i dalszej). Pewnego upalnego dnia, wędrówki palcem po mapie zaprowadziły nas do Meiringen. Miasteczka położonego w sąsiednim kantonie Bern, w odległości ok. 40 km od Gletsch. A o samym Gletsch, naszej letniej miejscówce opowiadaliśmy Wam już tutaj –> http://henrykwterenie.pl/gletsch-szwajcarska-osada-posrodku-gor/

Swoją przygodę rozpoczęliśmy od centrum, w którym wzniesiono Muzeum Sherlocka Holmesa. Przed budynkiem znajduje się pomnik słynnego detektywa, a także kilka tablic, odnoszących się do treści opowiadania. Akcja noszącego tytuł „Ostatnia zagadka” rozgrywa się w Meiringen właśnie.

Meiringen oczami doktora Watsona
„[…]Spędziliśmy uroczy tydzień, wędrując doliną Rodanu, a później, skręcając w Leuk, pokonaliśmy przełęcz Gemmi, wciąż pokrytą głębokim śniegiem, i przez Interlaken dotarliśmy do Meiringen. To była piękna podróż w czasie pomiędzy delikatną zielenią wiosny niżej w dolinach a dziewiczą bielą zimy wysoko w górach. Dla mnie było jednak jasne, że Holmes nawet przez chwilę nie zapomniał o ścigającym go cieniu. W przytulnych alpejskich wioskach i na odludnych górskich przełęczach widziałem po jego szybkich, ukradkowych spojrzeniach i wnikliwym przypatrywaniu się każdej napotkanej twarzy, że był całkowicie przekonany, iż niezależnie od tego, dokąd się udamy, nie uwolnimy się od zagrażającego nam niebezpieczeństwa […]”
„[…]Wydarzyło się to 3 maja. Dotarliśmy tego dnia do małej wioski Meiringen i zatrzymaliśmy się w pensjonacie „Englischer Hof”, prowadzonym przez niejakiego Petera Steilera. Nasz gospodarz był bystrym człowiekiem, doskonale mówiącym po angielsku, ponieważ przez trzy lata pracował jako kelner w hotelu „Grosvenor” w Londynie. Za jego namową 4 maja po południu wyruszyliśmy na wycieczkę z zamiarem przejścia przez wzgórza i spędzenia nocy w wiosce Rosenlaui. Zachęcał nas bardzo, byśmy po drodze koniecznie obejrzeli wodospady Reichenbach, znajdujące się mniej więcej w połowie zbocza, i przekonywał, że naprawdę warto zboczyć trochę ze szlaku, by je zobaczyć. To miejsce rzeczywiście napawa człowieka przerażeniem. Wartki strumień, wezbrany od nieustannie topniejących śniegów, spada w straszliwą przepaść, z której mgła wodna wzbija się w górę niczym dym z płonącego domu. Rozpadlina, którą pędzi rzeka, jest nieskończoną otchłanią, po której obu stronach wznoszą się błyszczące, czarne niczym węgiel skały. Dalej koryto zwęża się do bulgoczącego spienionego kotła o nieokreślonej głębokości, z którego woda przelewa się, opadając w dół nad jego postrzępioną krawędzią. Te zielone masy wody spadające w dół z ogromnej wysokości i gęsta migocząca kurtyna mgły wodnej, która z sykiem wznosi się w górę, sprawiają, że w obliczu tego nieustającego spektaklu, pełnego zawirowań i huku, człowiekowi zaczyna się kręcić w głowie. Staliśmy przy samej krawędzi, spoglądając na połyskujące wzburzone wody, roztrzaskujące się o czarne skały w dole pod nami, wsłuchani w ten na wpół ludzki krzyk, dobiegający zza kłębów mgły wodnej na dnie otchłani.[…]”
„[…] Nie czekałem jednak na wyjaśnienia mojego gospodarza. Z sercem przepełnionym lękiem biegłem przez wioskę, kierując się ku ścieżce, którą dopiero co szedłem. Zejście na dół zajęło mi godzinę. Mimo wysiłków dopiero po dwóch godzinach znalazłem się przy wodospadzie Reichenbach. Góralska laska Holmesa wciąż stała oparta o skałę, przy której go zostawiłem. Po samym Holmesie nie było jednak śladu, i na próżno go wołałem. Jedyną odpowiedzią był mój własny głos, zwielokrotniony potężnym echem, odbijającym się od otaczających mnie skał.[…]”
„[…]Wystarczy kilka słów, aby opowiedzieć o tym, co jeszcze zostało do opowiedzenia. Badanie przeprowadzone przez specjalistów pozostawia niewiele wątpliwości, że walka wręcz pomiędzy dwoma mężczyznami zakończyła się tak, jak było to w tych okolicznościach raczej nieuniknione – mianowicie tym, że spadli ze ścieżki w przepaść, spleceni w śmiertelnym uścisku. Jakiekolwiek próby odnalezienia ich ciał były z góry skazane na niepowodzenie. To właśnie tam, w tym przerażającym kotle wirującej wody i buchającej piany będzie spoczywał po wsze czasy najniebezpieczniejszy przestępca i najwybitniejszy obrońca prawa naszego pokolenia […]”

Główne atrakcje miasteczka
Muzeum Sherlocka Holmesa otwarte zostało w 1991 roku w budynku anglikańskiego kościoła. Można w nim podziwiać eksponaty związane zarówno z detektywem jak i autorem opowiadań o jego przygodach, którym był sir Arthur Conan Conan Doyle. Za największą atrakcję uznaje się salon Holmesa i dr Watsona z ich londyńskiego mieszkania przy Baker Street 221 B. Został on pieczołowicie odtworzony, tak aby odwiedzający, myślami natychmiast przenosili się do akcji któregoś z opowiadań. W czasie naszego pobytu muzeum było jeszcze zamknięte (latem zwiedzanie możliwe jest od 13:30), dlatego postanowiliśmy nie tracić czasu i od razu udać się pod wodospad Reichenbach.

Istnieją dwa sposoby na dotarcie w rejony wodospadu, jeden z nich to wędrówka połączona ze wspinaczką, którą sobie odpuściliśmy ze względu na bardzo wysoką temperaturę. Drugi to skorzystanie z kolejki linowej, która regularnie odjeżdża ze stacji, mieszcząc 24 osoby w swoich dwóch wagonach. Podróż zajmuje 7 minut, w trakcie których pokonuje 244 metry wysokości.

Po opuszczeniu wagonika podziwiać można wodospad w pełnej krasie – a jest co podziwiać, bowiem jest to jeden z najwyższych alpejskich wodospadów. Jego wysokość szacuje się na 120 metrów, a szerokość dochodzi do 40. Stojąc nawet w sporej odległości, nie da się nie poczuć potęgi żywiołu. Hałas spadającej wody i mgiełka, którą poczuć można na własnej skórze robi wrażenie.



Dodatkową atrakcją, z której warto skorzystać są platformy widokowe (łącznie z miejscem, w którym ostatnią walkę stoczyć miał Holmes z Moriartym). Na nie jednak nie wwiezie Was już żadna kolejka, należy użyć siły własnych mięśni i podążać ścieżką w górę. Zdecydowanie warto podjąć „trud”, ponieważ pozwoli Wam to na podziwianie niemal całej doliny oraz bardzo, ale to bardzo bliskie spotkanie z wodospadem 😉



Decydując się na wjazd kolejką, warto rozważyć wizytę w wąwozie Aare i zakupić bilet łączony (16 CHF/2019 rok), na obie te atrakcje, pozwoli Wam to zaoszczędzić kilka franków, które możecie później wydać na miejscowy przysmak – wspomniane już wyżej bezy 😉

Wąwóz jest długi na 1,4 km, jego głębokość osiąga do 200 m, a szerokość od 1 do 2 m. Dzięki temu, że jest dosyć wąski, przez niemal cały odcinek mogliśmy nieco odsapnąć od palącego słońca. Poruszaliśmy się wśród skał, licznymi tunelami, po drewnianych mostach i schodkach . Mimo sporego zainteresowania ze strony turystów, każdy znajdzie chwilę na złapanie kadru idealnego. Na zgłodniałych czekają punkty gastronomiczne znajdujące się przy wejściu zachodnim oraz wschodnim. W lipcu i sierpniu, w czwartki, piątki i soboty, podczas wieczornego zwiedzania (18:30 – 22:00) można podziwiać wąwóz w podświetlonej, tajemniczej odsłonie – wejście jest wówczas możliwe tylko od strony zachodniej. Nam wizyta przypominała nieco zwiedzanie wodospadów Trümmelbach, atrakcji doliny Lauterbrunnen, jednakże wąwóz zdecydowanie jest miejscem bardziej atrakcyjnym, ze względu na swoją wielkość.






Jak na wąwóz skryty w Alpach przystało, jego historia owiana jest legendami. Najsłynniejsza z nich dotyczy stworzenia, powszechnie nazywanego „Tatzelwurm”, które rzekomo miało zamieszkiwać te tereny. Opowieści o napotkaniu tego „potwora” przewijały się wielokrotnie we wspomnieniach mieszkańców. Miał on przypominać ni to węża ni to bazyliszka, osiągać spore rozmiary i posiadać łeb zbliżony do kociego. Mityczne stworzenie przez lata zakorzeniło się w alpejskich opowiastkach. Pisała o nim prasa, a poszukiwacze przygód zjeżdżali się z całej Europy, aby stanąć w oko ze słynnym „Tatzelwurmem”. Oczywiście nikomu ta sztuka się nie udała, jednak pamięć o berneńskim potworze jest wciąż żywa. Na tyle, że stworzenie (w bardziej przyjemnej odsłonie) stało się maskotką tegoż miejsca. Dla rodzin z dziećmi przygotowano nawet specjalne zadanie, polegające na odszukaniu członka rodziny „Tatzelwurmów” podczas pokonywania ścieżki. Podjęliśmy rękawicę, rozglądaliśmy się uważnie, jednak próby zakończyły się fiaskiem. Może to i lepiej 😉



Podsumowując, Sherlock Holmes, bezy i wąwóz Aare to trzy główne powody, dla których warto wstąpić do Meiringen. Ponadto w opcji jest zobaczenie kościoła św. Michała razem z jego przyległościami tj. pozostałościami po poprzednich kościołach, które podziwiać teraz można w formie wykopalisk archeologicznych, dzwonnicami, plebania i cmentarzem. W mieście znaleźć można też kilka przyjemnych knajpek i parki, które aż proszą się o jakiś piknik. W naszym prywatnym rankingu szwajcarskich miast i miasteczek, Meiringen plasuje się całkiem wysoko 😉

Przydatne linki:
https://www.grimselwelt.ch/en/transport-lift/reichenbachfall
https://www.sherlockholmes.ch/
We wpisie wykorzystano fragmenty „Księgi wszystkich dokonań Sherlocka Holmesa” autorstwa Sir Arthura Conana Doyle’a.