Wracając z Madagaskaru ponownie mieliśmy okazję zatrzymać się we Włoszech – wykorzystaliśmy ją bardzo chętnie. W Mediolanie zostaliśmy tylko, żeby się przespać, a z rana udaliśmy się na dworzec kolejowy. Kierunek? Werona!
Krajobrazy, które podziwialiśmy z okien pociągu utwierdziły nas tylko w przekonaniu, że Włochy to jedna z naszych ulubionych destynacji. Nabraliśmy też apetytu na dłuższy pobyt w tym rejonie Italii, głównie ze względu na bliskość jeziora Garda. Pomysł włóczęgi po całym kraju powoli kiełkuje w naszych głowach, więc w niedalekiej przyszłości może tam dotrzemy 😉
Wycieczka do Werony nauczyła nas, żeby bardzo dokładnie czytać warunki rezerwacji na bookingu, a najlepiej unikać apartamentów wynajmowanych przez prywatne osoby. Docierając po adres naszej kwatery, mieliśmy spory problem ze znalezieniem odpowiednich drzwi oraz ze skontaktowaniem się z właścicielem. Kiedy wreszcie odebrał telefon, dowiedzieliśmy się tylko, że klucze może nam dostarczyć dopiero za kilka godzin. Spieprzył nam plan działania i to bardzo, bo w mieście mogliśmy zostać tylko jedną noc, jesienią zmierzch zapada szybciej a ze sobą mieliśmy zdecydowanie za dużo bagażu. Rzucając kilka niecenzuralnych słów, doszliśmy jednak do wniosku, że szkoda czasu na marudzenie. Wsiedliśmy w jeden z autobusów i pojechaliśmy pod Arenę, która przykuła naszą uwagę już podczas przejazdu z dworca. Sam amfiteatr to dopiero przedsmak tego, co Werona ma do zaoferowania. Nie spodziewaliśmy się, że miasto zaskoczy nas aż tak miło od strony architektonicznej. Co chwilę zadzieraliśmy głowy podziwiając piękne kamienice z drewnianymi okiennicami oraz zdobione balkony. Pod najsłynniejszy balkon trafiliśmy kilka godzin później – nie jest to nic trudnego, drogowskazy rozsiane są po całym centrum.
Zanim zgubiliśmy się w gąszczu uliczek, zadzwonił właściciel mieszkania, że jednak da radę przyjechać szybciej i wpuścić nas do środka. Trochę odetchnęliśmy, bo kilkadziesiąt kilogramów dobytku nie sprzyja kontemplowaniu ulic i zabytków. Odstawiliśmy torby i plecaki i z nowym zapasem energii ruszyliśmy w kierunku serca Werony – Piazza delle Erbe. Jest to plac należący do tych, na których godzinami można siedzieć i gapić się w niebo, na ludzi lub budynki – zwłaszcza, jak termometry wskazują +20 😉 Otoczony z każdej strony knajpkami i straganikami posiada kilka odnóg, z których jedna prowadzi do domu Julii.
Jeśli stracicie z oczu drogowskazy, a nie macie w zwyczaju posiłkować się mapą, nie martwcie się. Tłumy gromadzące się wokół bramy prowadzącej na dziedziniec Casa di Giulietta będą doskonałą wskazówką. A jeśli jakimś magicznym trafem, zabraknie turystów, szukajcie ścian w całości pokrytych kolorowymi napisami i rysunkami. Większość z nich to miłosne wyznania typu Jadźka + Szkodnik + Henryk = wspólna włóczęga na zawsze ;D
Przebywanie na dziedzińcu jest zupełnie darmowe, podobnie jak podziwianie balkonu czy złapanie za pierś posągu słynnej kochanki (podobno szczęście w miłości gwarantowane). Nic nie płacąc można też obejrzeć sobie to wszystko z wysokości pierwszego piętra. Taką możliwość oferuje pracownia, której specjalnością jest wyszywanie dowolnych napisów na ręcznikach, serwetach, ubraniach itd. Pracownicy sami zapraszają do środka, często wręczając kartki z wyszytym napisem Verona.
Zwiedzanie domu, jak i fotka na obleganym, głównie przez kobiety jest już płatne.Oprócz wyznań naskrobanych pisakami, znaleźć można też popularne w całej Europie kłódki, poprzypinane do bram. Dla nas sporym zaskoczeniem i obrzydzeniem zarazem była ściana oblepiona gumami do żucia – zupełnie nieznana nam forma wyrażania czegokolwiek.
Miasto Romea i Julii musi posiadać swoją ulicę Szekspira, właśnie na niej znajduje się kościół uznawany za miejsce spoczynku Julii – San Francesco al Corso. Jest to miejsce kultowe nie tylko ze względu na sarkofag, będący skądinąd chwytem marketingowym. Przez lata rozwijała się moda, czy też potrzeba osób szukających swojej drugiej połówki, na wysyłanie listów adresowanych do Julii. Docierać miały one właśnie na adres kościoła. Zjawisko okazało się takim fenomenem, że podjęto decyzję o utworzeniu Klubu Julii, którego członkowie starają się regularnie odpisywać na wciąż napływające listy. Zainteresowanych odsyłam na oficjalną stronę klubu – http://www.julietclub.com/en/.
Bardzo chciałabym polecić jakąś świetną rodzinną restauracyjkę, niestety nie tym razem. Ta, na którą się zdecydowaliśmy serwowała dania poprawne i niezbyt sycące porcje ;(
Nie odkryję Ameryki, pisząc, że jak każde z włoskich miasteczek, także Werona doskonale prezentuje się w blasku ulicznych latarni. Chłonąc wieczorny klimat miasta, bardzo żałowaliśmy, że możemy zostać tylko jeden dzień – tradycyjnie doszliśmy do wniosku, że musimy tam wrócić!