Tbilisi-stolica Gruzji, w której każdy znajdzie coś dla siebie

przez Henryk w Terenie
0 Komentarzy

Zwiedzając Tbilisi za dnia, pokonaliśmy na piechotę ponad 20 kilometrów. Maszerowaliśmy bez listy miejsc, które każdy turysta zobaczyć powinien. Zaintrygowała nas jakaś uliczka, to w nią skręcaliśmy. Wiedzieliśmy też mniej więcej, w które rejony miasta warto się zapuścić. Na początek udaliśmy się pod Sobór Trójcy Świętej, jedną z najbardziej okazałych świątyń prawosławnych, jakie wybudowano do tej pory. Jako, że było to niedzielne przedpołudnie, nietrudno trafić na mszę. Do wszystkich kościołów, które napotykaliśmy nie zaglądałam, ale z pewnością są one o wiele skromniejsze niż budowle znane mi z Polski. Bardzo często kobieta nie może wejść do środka w spodniach i z odkrytymi włosami. Rozwiązaniem są chusty i szale oraz zapaski, które czasami znaleźć można przed głównym wejściem. O zakrytych ramionach, czy nogach nie muszę chyba wspominać 😉

Tbilisi – Stare Miasto

Już podczas nocnej włóczęgi zauważyliśmy (raczej nie da się nie zauważyć) górujący nad miastem posąg Matki Gruzji. Chcąc obejrzeć go z bliska, wystarczy wsiąść w kolejkę linową. Przejażdżka sama w sobie jest niezłą frajdą i okazją do porobienia zdjęć „z lotu ptaka”. Poza tym kosztuje niewiele w porównaniu z np. barcelońską Teleferic de Montjuic. Wystarczy posiadać kartę miejską lub zapłacić za nią 2 lari. Za kolejne 2 nabić w kasie przejazd w tę i z powrotem. 1 lari to niecałe 2 złote.

Wysiadając z kolejki macie dwie opcje, opcja w prawo poprowadzi Was do Matki Gruzji. Po drodze napotkacie kobiety wręcz wymuszające jałmużnę (dobrze ubrane, popijające kawkę i hałaśliwie rozmawiające). Kolejna „atrakcja” to paw jastrząb na uwięzi, z którymi oczywiście można zrobić sobie zdjęcie. Do tego kilka samochodów, których bagażniki służą za przenośną kawiarnię lub kramik ze słodyczami i napojami. Idąc w lewo, po krótkiej wspinaczce dotrzecie pod twierdzę Narikala, powstałą jeszcze w czasach starożytności.

Mając zapas czasu i poczucie leniwej niedzieli, obeszliśmy wszystko, co możliwe i skierowaliśmy się w dół do Starego Miasta. Jego wizytówką są łaźnie siarkowe o bardzo charakterystycznym kształcie – ceglane kopuły usytuowane na dachu oraz ogrody botaniczne. Niedaleko zaczynają się pierwsze stoiska z pamiątkami oraz biura turystyczne. Gruzini stają się coraz bardziej świadomi tego, że ich kraj przyciąga rzesze podróżnych. Położenie geograficzne decyduje o tym, że nie są to odwiedzający (osoby nienocujące, przebywające w mieście mniej niż 24 godziny) a turyści, którzy bardzo chętnie i licznie korzystają z bazy noclegowej. Dlatego też często trafić można na hostel, który tak naprawdę jest czyimś domem, którego pomieszczenia przekształcono na pokoje gościnne. Biznes wyczuli też taksówkarze oferujący wycieczki do wszystkich możliwych atrakcji znajdujących się w pobliżu oraz kierowcy zatrudniani przez lokalne biura turystyczne.  

Pchle targi

Po 10 dniach spędzonych w Gruzji, odnoszę wrażenie, że mieszkańcy kochają pchle targi. W pełnej krasie działają one przede wszystkim w niedziele, ale i w tygodniu trafić można czasem na rządek prowizorycznych stoisk porozkładanych na chodnikach. Kupić można standardowo wszystko, od tradycyjnych rogów kantsi, którymi wznosi się toasty (kształt gwarantuje, że wino zostanie wypite do końca – rogu nie można odłożyć na stół, tak by nie wylać zawartości), przez kryształy, stare monety, ubrania, zabawki, książki po hotelowe kapcie.

Oprócz kramów z używanymi rzeczami, spotkać można też wyroby rękodzieła w postaci drewnianych rzeźb, wełnianych chust, tradycyjnych czapek czy obrazów przedstawiających życie codzienne czy martwą naturę.

Tym, co gryzło nam się trochę z obliczem bogobojnych mieszkańców, był fakt, że pomijając pchle targi, praca nie ustawała także i na budowach. O ile sam targ jest poniekąd formą rozrywki dla sprzedawców, mogą poplotkować ze znajomymi, napić się kawy czy walnąć partyjkę w warcaby, o tyle hałas i pył wydobywający się z placów budowy także w niedzielę, nie pasuje za bardzo do gruzińskiej mentalności.

Gruzińskie przysmaki czyli churchele i tklapi

W Tbilisi po raz pierwszy zasmakowaliśmy churcheli, czyli orzechów (włoskich, laskowych lub migdałów) ponawlekanych na nitkę i oblanych syropem z owoców, np. z winogron. Do syropu często dodaje się mąkę ziemniaczaną, co sprawia, że konsystencja trochę przypomina karmel. Słodka i przede wszystkim zdrowa przekąska, którą kupicie na każdym bazarze, na ulicznym stoisku czy nawet w markecie. Przed wyjazdem czytaliśmy także o kolejnym lokalnym przysmaku zwanym tklapi. Cieniutkie kolorowe placki, przypominające okrągły płat skóry to w rzeczywistości sprasowane owoce, suszone później na słońcu 😉 Często kwaśne, ale będące dobra alternatywą dla chipsów czy słodyczy.

Tbilisi – odsłona nocna

Późnym wieczorem, podobnie jak za dnia naszym spacerom nie było końca. A to grzane winko na przypominającym te, z europejskich stolic deptaku. Później sesja na oświetlonym Moście Pokoju. Zaglądanie w witryny sklepów i obserwowanie tego, jak toczy się nocne życie w mieście.

Stolicę Gruzji zapamiętaliśmy jako połączenie starego z nowym, co sprawia, że każdy powinien znaleźć coś dla siebie, zarówno amator historii jak i fan modernistycznych rozwiązań zastosowanych w architekturze miejskiej. Ciężko pominąć Tbilisi podczas planowania pobytu w Gruzji i bardzo dobrze, bo miasto zdecydowanie ma swój urok. Niektórzy dostrzegą go w charakterystycznych, misternie zdobionych balkonach. Inni zachwycą się lokalnymi knajpkami lub zwykłymi budkami z przekąskami (np. bułką z ziemniakiem serwowaną na ciepło). Niektórzy zatrzymają się przy mieszkańcach grających w planszowe gry lub leniwie dyskutujących przy stoiskach na pchlim targu.

You may also like

Skomentuj