Mikrobus zatrzymał się na skrzyżowaniu. Kierowca kiwnął głową w naszą stronę, dając do zrozumienia, że czas już na nas. Trochę zaspani, nie ogarniamy za bardzo gdzie jesteśmy, dlaczego nie widać nigdzie tabliczki z napisem Phetchaburi i czy w ogóle dojechaliśmy tam, gdzie zamierzaliśmy. Posłusznie wysiadamy jednak z pojazdu, zarzucamy plecaki i maszerujemy w kierunku, który zdaje się być główną ulicą.
Szybki rzut oka na google maps, oddychamy z ulgą. Dotarliśmy na miejsce! Czym urzekło nas to miasto i dlaczego wróciliśmy do niego jeszcze przed wylotem do Polski?

Nocny, piątkowy targ w Phetchaburi
Mieliśmy to szczęście, że do miasta przybyliśmy w piątek, W trakcie szukania noclegu, zauważyliśmy, że na jednym z placów rozkłada się nocny targ. Wiedzieliśmy już, gdzie zjemy kolację 😉 Szybko dostrzegamy, że jesteśmy jedynymi ludźmi spoza kontynentu, a podchodząc do konkretnych stoisk wzbudzamy niemałe zainteresowanie. Drugim zaskoczeniem jest różnorodność sprzedawanych towarów. To nie był targ nastawiony na turystów, to był targ odpowiadający potrzebom lokalsów. Kolorowo, smacznie i tanio.



2.Wat Tham Khao Luang
Kolejna świątynia pomyślicie, ale jaka! Jej wnętrzem stała się jaskinia, w której podziwiać można różnych rozmiarów posągi Buddy. Podobno jest ich 170.
Całość doskonale współgra z promieniami słońca wpadającymi przez wyrwy w ścianach. Przyjemny chłód pozwala na chwilę odpocząć od skwaru panującego na zewnątrz.
Ponadto jest tam cicho i spokojnie, a słodki zapach kadzidełek wprowadza we wręcz senny nastrój
Do świątyni można dotrzeć na różne sposoby: skuterem, rowerem lub samochodem…
My zdecydowaliśmy się na pokonanie tych 4 kilometrów na piechotę.




Na ostatnim odcinku towarzyszyły nam wszędobylskie makaki. Na samym parkingu było ich tyle, że jednogłośnie zrezygnowaliśmy z wycieczki do słynnego Lopburi. Nie ma sensu pchać się na do małpiego miasta ,skoro już i tak musieliśmy omijać je na każdym kroku. Jedne drzemią na murkach, inne obserwują ze swojego stanowiska na słupie energetycznym. Niektóre urządziły sobie basen w fontannie, dzięki czemu nie zwracają uwagi na przechodniów.
Wstęp do świątyni Khao Luang jest darmowy, w środku można złożyć dobrowolne datki lub kupić pamiątkę u opiekujących się nią mnichów. Jest to jedna z największych atrakcji w okolicy w Phetchaburi, również dla krajowych turystów.




Ciekawa architektura Phetchaburi
Nie jest tajemnicą, że mając zapas czasu lubimy się zgubić w zwiedzanym mieście. Nie inaczej było tym razem. Spacer na oślep, przywiódł nas w rejony świątynnych kompleksów, ale nie tylko. Naszą uwagę przykuły misternie zdobione, drewniane budynki. Co jakiś czas rozbrzmiewały gongi i pieśni wiernych. Nad miastem góruje Wat Mahathat, przykuwająca wzrok białym kolorem. Jest to doskonały punkt orientacyjny i ciekawy obiekt dla amatorów fotografii.

Historia
Przed wiekami Phetchaburi odgrywało niezwykle ważną rolę w życiu mieszkańców Tajlandii. Wszystko za sprawą portu, który pozwalał na handel morski. Przez lata miasto rozwijało się bardzo prężnie. Uniknęło też najazdu Birmańczyków, którzy spustoszyli kraj w XVIII wieku. Mimo to, opustoszało i nigdy nie wróciło już do dawnej świetności. Władcą, który na dobre zapisał się na kartach historii Phetchaburi był Rama IV. Zespół pałacowy, w którym mieszkał wraz z okalającym go parkiem to jedna z największych atrakcji w całej prowincji. Całość położona jest na wzgórzu, co oznacza, że w gratisie otrzymujemy widok na całe miasto.
My podjęliśmy dwie próby wejścia na górę, obie spełzły na niczym (m.in. przez niesprawdzenie godzin otwarcia). A co to oznacza? Przy kolejnej wizycie w Tajlandii, obowiązkowo Phetchaburi! 😉






Mało turystyczne miejsce
Phetchaburi chyba dopiero staje się miejscem atrakcyjnym dla turystów. Póki co nie będziecie mijać ich na ulicy co kilka minut. Przy świątyniach spotkacie lokalsów, często chętnych do rozmowy. Jeśli już zobaczycie autokary, to będą one wypełnione Azjatami. Na bazarkach będziecie częstowani smakołykami, a nawet proszeni o możliwość zrobienia zdjęcia. A przynajmniej my byliśmy ;D Polecamy też weekendowy jarmarczek w miejscu zwanym Phetchaburi Walking Street. Na niewielkiej uliczce zamkniętej dla ruchu samochodowego rozkładają się stoiska z lokalnymi smakołykami, rękodziełem. Są muzycy, jest zabawa. A wszystko w bliskim sąsiedztwie rzeki.

Świątynia mniszek
Mnisi w purpurowych czy szafranowych szatach to powiedzmy standardowy widok. Ale grupa mniszek w dość dziwacznej świątyni? Podczas jednego ze spacerów po obrzeżach miasta, trafiliśmy w całkiem nietypowe miejsce. Przywitały nas kobiety z ogolonymi głowami, odziane w jasnoróżowe szaty. Szybko zaprosiły do wnętrza jaskini, zupełnie innego niż te, które widzieliśmy do tej pory. Elementy strojów kobiecych, nagrobki, kolorowe girlandy, rośliny w doniczkach etc. Wszystko wkomponowane w skalne ściany, poupychane i zawieszone według nieznanego nam systemu.



To średniej wielkości miasto zaskoczyło nas bardzo pozytywnie, okazując się idealnym miejscem na leniwe zwiedzanie, z dala od natłoku turystów. Po kilkunastu godzinach mieliśmy już swoją ulubioną sprzedawczynię mega słodkich ananasów i wypatrzone pamiątki po które wrócimy za miesiąc. Ktoś częstował nas bananami smażonymi w cieście sezamowym, jakiś dzieciak robił sobie z nami zdjęcie pod słynnym policyjnym „kaskiem”. Bezzębna staruszka rozpoznawała już swoją stałą klientkę, a jej rosół ratował moje zajechane od klimatyzacji gardło.
Phetchaburi położone jest 2 godziny drogi od Bangkoku, w bliskiej odległości od kurortowego Hua Hin. Jeśli będziecie mieć kiedyś możliwość, zajrzyjcie koniecznie! O atrakcjach wręcz obowiązkowych w Bangkoku pisaliśmy tutaj http://henrykwterenie.pl/bangkok-co-warto-zobaczyc-2/ 😉
Jedynym minusem była próba wydostania się z miasta na stopa, o której opowiemy już niebawem 😉