Po nowoczesnym Kuala Lumpur przyszedł czas na nieco starszą Malakkę – jedno z najstarszych miast Malezji. Przygotowując plan swojej podróży, z góry wiedzieliśmy, że miasto przypadnie nam do gustu i tak też się stało!
Dotarliśmy tam autokarem, który 150 km pokonał w mgnieniu oka. Wysiedliśmy na dworcu autobusowym, z którego złapaliśmy transport do centrum, czyli na Plac Holenderski. Oprócz duchoty uderzył nas hałas. Nieco dziwny, jakby kilka pomieszanych ze sobą piosenek, lecących gdzieś jednocześnie w tle. Zarzuciliśmy plecaki, rozejrzeliśmy się uważnie i wszystko stało się jasne. Dźwięki wydobywały się ze stojących w pobliżu kolorowych riksz. Niemal każda serwowała inny radiowy hit. A ich wygląd wywoływał zachwyt wśród najmłodszych turystów oraz Azjatów, którzy ochoczo decydowali się na przejażdżkę. Z resztą, zobaczcie sami 😉
Przed wiekami Malakka słynęła z portu handlowego, który był jednym z najważniejszych w Azji. Jako pierwsi tereny miasta zamieszkali muzułmańscy emigranci z Sumatry, którzy utworzyli tam swój sułtanat.
Wkrótce dołączyli do nich Chińczycy, ale już na początku XVI wieku ziemie trafiły w ręce Portugalczyków. Panowali około 100 lat, po czym rządy przejęli po nich Holendrzy.
Na tym nie koniec podbojów, bowiem niecałe dwa wieki później Malakka zajęta została przez Brytyjczyków. Okres 1942-1945 to czas japońskiej okupacji. Burzliwa historia doprowadziła do tego, że port stracił na swojej wadze, zastąpił go ten singapurski. Mimo to podejmowane są próby przywrócenia Malakce dawnej świetności. W życie wcielany jest projekt Melaka Gateway, którego celem jest utworzenie 4 wysp na obszarze Cieśniny Malakka. Idea projektu zakłada rozwój poszczególnych gałęzi gospodarki a także budowę nowego portu. Pomysłodawcy mówią o próbie tchnięcia życia w ten historyczny region.Nowoczesna marina ma zachwycać przybywających z całego świata, a ponadto przyciągać inwestorów oraz gwarantować miejsca pracy. Oficjalnie, wszelkie prace powinny zostać zakończone w 2025 roku. Wizualizacje robią spore wrażenie.
Wprawne oko szybko dostrzeże pozostałości po niemal każdej z nacji. Budynki zachowane do dziś są dowodem na to, jak atrakcyjny kąsek stanowiło niegdyś portowe miasto. Różnorodność wyzierająca z każdego kąta, uhonorowana została w 2008 roku wpisem na światową listę dziedzictwa UNESCO.



Nocleg w niskiej cenie znaleźliśmy bez problemu. Wystarczyło trochę odejść od centrum. Mijaliśmy po drodze kilka pięknie stylizowanych hosteli, jednak nasz pokój z piętrowym łóżkiem w zupełności nam wystarczył 😉
Plan na pierwszy dzień był bardzo prosty: jak najszybciej zrzucić plecaki, wziąć prysznic i zatopić się w sercu miasta, powoli odkrywając jego historię. Staraliśmy się zajrzeć w każdą uliczkę w środkowej części, obejść wszystkie place i szukać śladów przeszłości. Jednak nasza samodzielna wędrówka była jedynie wierzchołkiem góry w porównaniu z tym, co czekało nas następnego dnia.
Czy jest lepszy sposób na poznanie miasta niż zwiedzanie go w towarzystwie mieszkańców? Chyba nie. Dlatego też nie mogliśmy doczekać się momentu, w którym poznamy człowieka, który postanowił nas przygarnąć za pośrednictwem couchsurfingu. Mimo, że pogoda nie należała do najlepszych, wypatrywaliśmy go w umówionym wcześniej miejscu. Podjechał, przywitał się i zapytał czy mamy jakąś listę miejsc do zobaczenia.
My byśmy nie mieli? ;D
Razem ustaliliśmy, że najwygodniej będzie zacząć od tych położonych na obrzeżach miasta. Zanim to jednak nastąpi, udajemy się na lokalne śniadanie. Standardowo naleśniki i kawa z pianką. Kilkanaście minut później podziwiamy wybudowany na wodzie meczet Masjid Selak. Podobnie jak w przypadku narodowego meczetu w Kuala Lumpur, także tutaj istnieje możliwość zwiedzenia wnętrz, pod warunkiem, że założy się szaty wiszące w szatniach przed wejściem.
Biała budowla, złota kopuła i efekt unoszenia się na wodzie – tak, robi wrażenie.



Kolejnym celem na naszej mapie stał się fort Famosa, a raczej jego pozostałości. Wybudowany został przez Portugalczyków, a w kolejnych latach służył Holendrom. Główna brama stanowi dobrą bazę wypadową do pobliskich atrakcji. Starając się nie pominąć żadnej z nich, wspięliśmy się na wzgórze św. Pawła. Obejrzeć tam można ruiny kościoła. Oprócz tego, wzgórze jest doskonałym punktem widokowym. Zanim zejdziemy na dół, zaglądamy jeszcze na cmentarz holenderski. Białe grobowce i pomniki, nieco już zapomniane i ukryte w cieniu drzew.




Naszej uwadze nie umyka też Pałac Sułtana. Potężna drewniana budowla, odbudowana została przez Holendrów i aktualnie pełni funkcję Muzeum Kultury. Podziwiając jego wnętrza oraz sceny przedstawiające życie dawnych mieszkańców, napotykamy małą grupkę turystów z Polski. W czasie kiedy my zwiedzamy, nasz nowy znajomy – Terry załatwia sprawy biznesowe, telefonując do swoich klientów. Zdecydował się na przyjmowanie podróżnych pod swoim dachem, ponieważ pomaga mu to w ćwiczeniu języka angielskiego. Zapytany o to, czy chciałby odwiedzić Europę, stwierdził, że owszem, najchętniej Pragę 😉

Im bliżej centrum miasta, tym więcej ciekawych obiektów na drodze. Kilkakrotnie przecinamy Plac Czerwony, nazywany też Placem Holenderskim. Zamiast tłumaczyć, skąd nazwa, pokażemy Wam to na fotografiach 😉
Plac to miejsce będące rajem dla typowego turysty. Pamiątkę można kupić, pocztówkę wysłać, do rikszy wsiąść a i zdjęcie z napisem I love Melaka da się zrobić 😉 Po drugiej stronie ulicy kupić można arbuza, którego miąższ został zmiksowany i nadaje się do picia. Przepływa tam również rzeka Malakka, nad którą poprzedniego dnia radośnie sobie spacerowaliśmy. Wspomnianą radość zachwiał na dłuższą chwilę wyłaniający się z niezbyt czystej rzeki, sporych rozmiarów waran. Na ten widok jedno z nas czmycha w te pędy jak najdalej od schodów wiodących na bulwar. Drugie, podekscytowane zaistniałą sytuacją łowi w plecaku potrzebny obiektyw 😉
Terry, trochę zdezorientowany, nie pociesza mnie, mówiąc, że w rzece jest ich mnóstwo i na pewno spotkamy jeszcze kilka sztuk… Nie pomylił się, od tamtej pory, jako pierwsza dostrzegałam każdy nowy okaz. Małe i duże, wygrzewające się w słońcu, pływające, zatrzymujące się na schodach i wystawiające swe jęzory w kierunku aparatu. Czar miasteczka prysł, ale tylko na chwilę 😉
Na naszej liście znalazło się również Muzeum Morskie, będące repliką portugalskiego statku handlowego. Z kolei Terry postanowił zabrać nas do chińskiej świątyni Cheeng Hoon Teng, w której mogliśmy podejrzeć modlących się wiernych a także sposoby w jakie składa się ofiary. Jednym z nich jest wrzucenie datku do puszki, w zamian za co, na jednej z kolorowych wstążek można napisać swoją prośbę i zawiesić ją na tzw. drzewie życzeń.


W którymś momencie, nasz gospodarz uśmiechnął się szeroko i zarządził, że czas na typowy malajski deser. Co nieco już o nich wiedzieliśmy, ale postanowiliśmy spróbować. O ile Terry swoją porcję zjadł, a raczej wypił w mgnieniu oka, nam przyszło się z tym trochę bawić. Wybór padł na klasyk, czyli cendol. Jego bazą jest kruszony lód podlany mlekiem kokosowym. Do tego specyficzne w smaku zielone galaretki, paćka z czerwonej fasoli i odrobina brązowego cukru w płynie. Osobiście zdecydowanie wolę porcję porządnej ciemnej czekolady, ale co kraj to obyczaj 😉
Malakka bez wątpienia jest miastem artystów. W centrum, w charakterystycznych kolonialnych budynkach, na każdym kroku natrafić można na maleńką galerię sztuki, sklepy z rękodziełem, ale również ciekawe murale. Nie brakuje też kawiarni, bardzo przypominających te europejskie i sklepów z lokalnymi pamiątkami. Jeśli w trakcie podróży, ponad 24 godziny zastanawiacie się czy koszulka z wysokiej jakości nadrukiem, z jednej z najsłynniejszych galerii w mieście jest warta swojej ceny, czyli 40 zł, to znaczy, że zbyt długo przebywacie w Azji Południowo Wschodniej ;D




Zanim przystąpiliśmy do wieczornego zwiedzania, Terry zabrał nas do siebie, żebyśmy mogli trochę odsapnąć i odświeżyć się przed kolacją. Mieszkanie było bardzo schludne i zdominowane przez … figurki M&M’sów;) Dostaliśmy swój pokój z prywatną łazienką – tyle wygrać 😉
Chcąc odwdzięczyć się za wspaniałą gościnę, zaprosiliśmy go na „satayową ucztę”. Oczywiście lokal, jeden z najdłużej działających w mieście, pokazał nam on.
Podstawą dania zwanego ogólnie satay, jest orzechowy sos, w którym macza się grillowane/smażone/gotowane kawałki mięs i warzyw. W niektórych knajpach spotkać można sposób serwowania podobny do szwajcarskiego fondue. Właśnie na takiej opcji nam zależało. O tym, że miejsce jest popularne wśród lokalsów, świadczyła kolejka do wolnego stolika. Grzecznie odczekaliśmy swoje, po czym zasiedliśmy i obserwowaliśmy jak na gazie zamontowany zostaje garnek wypełniony aromatycznym sosem. Następnie każdy wziął tacę i wędrując od lodówki do lodówki, wybierał kawałki mięs, owoców morza, warzyw itd. nadzianych na patyki. Wszystko po kolei zanurzaliśmy w bulgoczącym sosie, od czasu do czasu donosząc nowe kąski. Procedura wystawiania rachunku jest bardzo prosta, pracownicy liczą ile i jakie patyczki macie na tacy a później mnożą to przez ceny, które widzieliście wcześniej na lodówkach. Wybór kąsków jest zazwyczaj bardzo duży, dlatego warto próbować i szukać swojego faworyta 😉
Najedzeni i pełni wrażeń po udanym dniu, wróciliśmy do domu Terrego i poszliśmy spać. A tak naprawdę to pojechaliśmy jeszcze przejść się Kampung Morten, miejscem, w którym po jednej stronie rzeki króluje tradycja ze swoimi drewnianymi i misternie zdobionymi chatkami, a po drugiej współczesność sygnowana szklanymi wieżowcami.
Swój pobyt w mieście postanowiliśmy przedłużyć o jeszcze jeden dzień. Poranek spędziliśmy na lokalnej pustyni, maszerując i podskakując w pełnym słońcu. Mogliśmy przyjrzeć się Cieśninie Malakka, będącej najdłuższą na świecie oraz pracom nad wspomnianym wyżej projektem – Melaka Gateaway. Zanim nasz gospodarz udał się do pracy, odhaczyliśmy jeszcze jeden tzw. punkt obowiązkowy, a mianowicie skosztowaliśmy kokosowego shake’a 😉 Jak za kokosem nie przepadam, tak ta odsłona skradła me serce ;D Ostatnie godziny upłynęły nam na spacerach uliczkami, chowaniu się przed słońcem i popijaniu zimnej kawy. Norbert odpalał drona, a my z Henrykiem zapadaliśmy w drzemki, czuwając jednak, w razie gdyby jakieś rzeczne stworzenie miało zamiar do nas dołączyć ;D
Kolejnym przystankiem na naszej mapie miał stać się Singapur, o tym, jak udało nam się wreszcie do niego dotrzeć, czy było warto i co robiliśmy na komisariacie napiszemy niebawem!
1 Komentarz
Dzięki Ci Henryk. Właśnie czytam porannie Twego bloga w Maleka i znajduje kupę świetnych informacji! Dzisiejszy dzień zapowiada się ciekawie. Bardzo przydatny blog!