Madera w tydzień – najważniejsze atrakcje

przez Henryk w Terenie
0 Komentarzy

Madera, nazywana krainą wiecznej wiosny, coraz chętniej wybierana jest przez Polaków na kierunek podróży. Zwłaszcza w okresie styczeń/luty/marzec, kiedy to tęsknota za promieniami słońca staje się jeszcze większa. Na przełomie lutego i marca 2023, do grona odkrywających tę wyspę, dołączyliśmy i my. Dla odmiany zabraliśmy ze sobą towarzystwo (nie tylko pluszowe ;D).

Z czego słynie Madera?

Oprócz Cristiano Ronaldo, do głowy przychodzą nam przede wszystkim poncza czyli napój alkoholowy na bazie rumu (z dodatkiem miodu, cukru trzcinowego i soku z cytryny), niebezpieczne lotnisko (ocean i silne wiatry sprawiają, że lądowanie w tym miejscu nie jest najłatwiejszym zadaniem), owoce morza oraz maderskie wino. Szeroko znana jest także maderska pogoda, która potrafi zmienić się w przeciągu godziny kilkukrotnie. Jeśli na początku Waszej wizyty powita Was deszcz, nie popadajcie w czarną rozpacz, prawdopodobnie słońce wyjdzie szybciej niż myślicie 😉 Ale też i w drugą stronę, jeśli w dniu zaplanowanego przez Was trekkingu od rana świeci słońce, pamiętajcie, że aura na Maderze bywa bardzo kapryśna, i płaszcz przeciwdeszczowy wrzucony w plecak może uratować Wam tyłki przed zmoczeniem.

Co można zobaczyć na Maderze w ciągu tygodnia? Czy warto zrywać się na wschody słońca? Czy słynny trekking na Pico Ruivo rzeczywiście jest aż tak wymagający?

Odpowiedzi poniżej!

Madera -jak to ugryźć?

Na zwiedzanie wyspy mieliśmy tydzień. Dotarliśmy na miejsce, korzystając z lotu czarterowego (Rainbow). Będąc jeszcze w Polsce, zarezerwowaliśmy sobie samochód oraz mieszkanko. Początkowo zastanawialiśmy się czy zmieniać miejsce zakwaterowania w zależności od odwiedzanych danego dnia miejsc czy urządzić sobie jedną bazę wypadową. Wyspa posiada świetną infrastrukturę, w każde z ciekawszych miejsc z Funchal (stolicy) dotrzeć można w ok. 1h. Dlatego też wybraliśmy opcję nr 2, rezygnując z codziennego pakowania swoich bagaży i układania ich w aucie.

Założenie było proste – wycisnąć z Madery jak najwięcej. Wyspa słynie ze wspaniałych wschodów i zachodów słońca. Każdy znajdzie coś dla siebie, bez względu na to czy woli góry, plażę czy klimatyczne miasteczka. Jak wyżej -pogoda bywa kapryśna, ale my wstrzeliliśmy się znakomicie. Które miejsca warto wziąć pod uwagę, planując wypad na portugalską wyspę? Zaczynajmy!

Półwysep św. Wawrzyńca

Jeden z najczęściej polecanych punktów widokowych na wschód słońca. Udaliśmy się tam pierwszego dnia i dołączamy do grona polecających! Niezapomniane widowisko na niebie, różnorodność krajobrazu (fale oceanu rozbijające się o klify, wznoszące się łagodnie ku niebiosom pagórki, endemiczna roślinność) do tego samoloty przelatujące praktycznie nad głową. Polecamy przejść całą trasę, podążając za oznaczeniem PR8 aż do szczytu Pico do Furado. Panoramiczne widoki wynagrodzą Wam ewentualne trudy wędrówki 😉

Cabo Girao

Jeśli po pobycie na półwyspie św. Wawrzyńca, wciąż mało Wam widoków z klifami w roli głównej polecamy udać się na Cabo Girao. Wysoki na 580 m klif oferuje punkt widokowy z przeszklonym tarasem. Warto wstąpić w porze zachodu słońca, zwłaszcza, że atrakcja jest darmowa. My, w poszukiwaniu widoków na wyspę udaliśmy się jeszcze nieco wyżej, w kierunku Santuario de Nossa Senhora de Fatima. Ścieżka wiedzie wzdłuż drogi, ale warto wspiąć się na górę.

Wschód słońca na Pico do Arieiro

I to jest absolutny must see! Sami byliśmy tam chyba ze 3 razy podczas tygodniowego pobytu (!).
Fakt, punkt jest mega popularny, przez to, że łatwo się na niego dostać. Asfaltowa droga pozwala dotrzeć autem na wysokość ponad 1800 m n.p.m. Na górze czeka spory parking i mnóstwo ciekawych miejsc do przycupnięcia i podziwiania jak naszych oczach nastaje nowy dzień. Jest to także punkt wyjściowy do chyba najpopularniejszego szlaku na wyspie, wiodącego na najwyższy szczyt Madery – Pico Ruivo. Mimo tego, że rano docierają tam autobusy i minivany pełne turystów, każdy znajdzie miejsce dla siebie, bez obaw. Pamiętajcie, że Madera słynie z tego, że bywa wietrzna, zwłaszcza o świcie na takiej wysokości. Kurtka z kapturem, cienkie rękawiczki i termos z czymś ciepłym do picia są jak najbardziej wskazane.

Szlak Pico do Arieiro – Pico Ruivo

Szlak wiodący na Pico Ruivo (1862 m n.p.m.) zostawiliśmy sobie na koniec. Była to poniekąd zagrywka taktyczna, bowiem nie chcieliśmy nabawić się zakwasów już na początku wyjazdu. Chcieliśmy też mieć pewność, że pogoda będzie w miarę stabilna, a my sami rozruszamy się podczas codziennych wędrówek. Przed wyjazdem czytaliśmy sporo opisów tego szlaku, chcąc mieć jak najlepsze wyobrażenie o tym, co nas czeka. Przez chwilę nawet zastanawialiśmy się czy w ogóle podołamy, ale na szczęście odrzuciliśmy te czarne myśli.

Czy każdy da radę wejść na szczyt? Wszystko zależy od sprawności fizycznej i obycia z górami. Na szlaku jest do pokonania całkiem sporo schodów, które mogą męczyć zwłaszcza w drodze powrotnej (szlak nie zapętla się, początkowa część prowadzi ostro w dół, a to oznacza, że z powrotem po każdym ze schodków trzeba będzie wdrapać się na górę). Ekspozycja momentami może przyprawiać o szybsze bicie serca, jest sporo tuneli i wąskich przejść (warto mieć ze sobą czołówkę!). Dla nas dobre buty to zawsze podstawa i nie inaczej było w tym przypadku. Ubranie na cebulkę pozwoli Wam dostosowywać się do aktualnych warunków – my mieliśmy sporo słońca, przelotny deszczyk i gęste mgły, ale wiemy, że zdarzają się opady śniegu czy gradu.

Przed wschodem słońca zameldowaliśmy się na parkingu przy dobrze znanym nam już Pico Arieiro. Obejrzeliśmy spektakl chmur i światła na niebie, po czym, kierując się oznaczeniami weszliśmy na szlak. Z każdym kwadransem robiło się coraz cieplej, ale zdradliwy wiatr nie zawsze odpuszczał.

Ścieżka PR1, bo tak oficjalnie określa się ten szlak, znana jest z tego, że gwarantuje niezapomniane widoki i wrażenia. Urzekła także nas, wędrujących regularnie po szwajcarskich Alpach -także nie są to tylko puste ochy i achy. Na trasie nie ma nudy, trzeba uważać, bo bywa ślisko i tłoczno. Nie brakuje miejsc na przycupnięcie i podziwianie okolicy. Przed ostatnim podejściem skorzystać można z toalety znajdującej się przy starym schronisku, a na szczycie bez problemu urządzić sobie mini piknik, pochłaniając jakże zasłużone kanapki 😉 Pamiętajcie też o zapasie wody i o tym, że nie ma co kierować się czasem przejścia podawanym w Internecie. To naprawdę indywidualna kwestia, jeden będzie pokonywał schody w szybkim tempie, drugi nieco wolniej, jeden będzie przystawał na zdjęcia przy każdym widokowym punkcie a drugiemu wystarczy jedna fotka na szczycie, ktoś będzie miał pogodę idealną a innego złapie ulewa…

Wędrówkę warto rozpocząć z samego rana, kiedy na parkingu są jeszcze wolne miejsca (na Pico Arieiro nie dojeżdża transport publiczny) – mimo że jest ogromny, w godzinach południowych bywa zapchany po brzegi.

Levada do Caldeirão Verde czyli szlak PR9

Czytając o Maderze, z pewnością natkniecie się na informacje o lewadach, czyli wyspiarskim systemie irygacyjnym. Są to kanały służące do transportowania wody z północy na południe wyspy. Wzdłuż wielu z nich wytyczono szlaki, będące aktualnie popularnymi atrakcjami turystycznymi.

Ścieżki pozwalają także na zachowanie lewad w dobrym technicznie stanie, bowiem z tego sposobu nawadniania mieszkańcy korzystają do dziś.

Jednym z ciekawszych szlaków tego typu jest Levada do Caldeirão Verde. Na starcie wita Was znany doskonale z Instagrama kadr z chatami posiadającymi dachy kryte strzechą. Później ścieżka wiedzie lasem, gwarantując schronienie od słońca. Niejednokrotnie na widok mijanych wodospadów i widoków nad przepaścią, przywoływaliśmy w głowach wspomnienia z Kostaryki, o której poczytać możecie w naszych wcześniejszych relacjach –> https://henrykwterenie.pl/zwierzeta-kostaryki/ Niesamowita roślinność, atrakcje w postaci tuneli (warto zaopatrzyć się w latarkę) a na końcu potężny wodospad – czego chcieć więcej? Może nieco lepszej kawy w kawiarence koło parkingu ;D

Ribeira da Janela

A konkretniej plaża z charakterystycznymi skałami wystającymi z Atlantyku. Na przekór porannej aurze udaliśmy się tam o świcie, co było dobrym posunięciem, bo deszcz ustał, a słońce było łaskawe i na kilka minut wyłoniło się zza chmur.

Las Fanal

Jest to las wawrzynowy, który w Internecie nosi przydomek lasu mglistego lub magicznego. W przypadku tego miejsca, im słabsze warunki pogodowe tym lepiej. Słynną magię dostrzec można podczas pochmurnego dnia, kiedy teren lasu spowija gęsta mgła. Drzewa przybierają wówczas nieco niepokojące formy a w powietrzu unosi się duch tajemniczości.

Nam z odpowiednią aurą było nie po drodze. W lesie Fanal gościliśmy 3 razy (!), za każdą próbą o innej porze dnia. Niestety zdjęć podglądanych u innych wycieczkujących nie udało nam się wykonać. Mogliśmy za to podziwiać ze wzgórza wznoszącego się nad lasem zjawisko inwersji i to również był niczego sobie początek dnia.

Miejscówka słynie nie tylko ze swojego klimatu ale także z mieszkanek, którymi są krowy. Powiedziano nam o nich kiedyś, że są tak puchate, że niemal każdy chce je dotknąć. Nam wystarczyło jednak pstryknięcie kilku fotek.

Achadas da Cruz

Pomieszkując w Szwajcarii, przywykliśmy do stromych kolejek linowych, dlatego do tej konkretnej podchodziliśmy bez większego entuzjazmu. Mimo, że określa się ją jedną z bardziej stromych w Europie! Kąt nachylenia szacowany jest na 98%, a przejażdżka trwa ok. 5 minut. Metą jest Fajã da Quebrada Nova, słynąca ze swoich żyznych ziem. Rolnicy docierają tam podobnie jak turyści, kolejką linową, ale nikt nie mieszka tam na stałe. Warto dodać, że przy niskim ruchu, kolejka jest samoobsługowa (chcąc wrócić na górę, należy wcisnąć przycisk przywołujący kabinę), a przy złej pogodzie nie kursuje ona w ogóle.

Co czeka na Was na dole? Fale oceanu rozbijające się o klify, niedługa ścieżka spacerowa, sporo jaszczurek i maderska roślinność – wszystko na wyciągnięcie ręki.

Levada das 25 Fontes

Z samego rana zjawiliśmy się w okolicy lasu Fanal, licząc na magiczną mgłę. Jak już wiecie, przeliczyliśmy się, więc niedługo po tym jak słońce na dobre obwieściło nowy dzień, ruszyliśmy na szlak. Zaplanowaną mieliśmy pobliska lewadę nr 13, jednak jak się okazało, była ona czasowo zamknięta. Pokonując autem Płaskowyż Paul de Serra, dotarliśmy na początek szlaku Levada das 25 Fontes. Sporo schodów, momentami ciaśniutko (a bywa tak, że trzeba wyminąć się z innymi wędrowcami). Warto wyruszyć o poranku, wtedy po dotarciu pod największy z wodospadów będziecie mieć go tylko dla siebie. Ok. godziny 10 rano na szlaku robi się już bardzo tłoczno, a na mecie trzeba walczyć o każdy kadr 😉

Warto pamiętać o tym, że od oficjalnego parkingu na start szlaku dzielić Was będzie jakieś 20-30 minut marszu asfaltową, niezbyt ciekawą trasą. Alternatywą jest buski kursujący wahadłowo, zabierający pasażerów z oznaczonych przystanków (cena biletu to 3 euro w jedną stronę).

Dolina Zakonnic czyli Curral das Freiras

Zacznijmy od nazwy, która przenosi nas do XVI wieku. Madera zmaga się z najazdami piratów, którzy oczywiście nie szczędzą nawet klasztorów. Siostry zakonne ze znajdującego się w Funchal Santa Clara postanawiają dla własnego bezpieczeństwa porzucić mury klasztorne i poszukać schronienia w innej części wyspy. Wybór pada na dolinę, do której wiodą kręte ścieżki, a otaczające ją góry i klify gwarantują „odcięcie od świata”.

Współcześnie miejsce to słynie ze wspaniałych widoków oraz pieczonych kasztanów. Polecamy wpaść z wizytą i skosztować kasztanowego ciasta lub likierku. Jak już dotrzecie do doliny nie zapomnijcie zajrzeć na taras widokowy, do którego wiedzie przełęcz Eira do Serrado. Będziecie mogli rzucić okiem na całą dolinę, a przy odrobince szczęścia, chmury nadadzą całości wyjątkowego klimatu.

Camara de Lobos

Spokojne, rybackie miasteczko, w którym przed laty lubił przebywać Winston Churchill. Brzmi zachęcająco?

Camara de Lobos znajduje się w odległości kilkunastu minut drogi autem z Funchal, także nie trzeba jakoś specjalnie daleko odjeżdżać. My wpadliśmy tam na leniwe popołudnie i zostaliśmy do zachodu słońca.

Miasteczko słynie z kolorowych kutrów rybackich, które każdego ranka wypływają na połów oraz z artystycznych instalacji wykorzystujących plastikowe czy metalowe odpady. Te drugie obejrzeć można na ścianach i drzwiach budynków w centrum. Nie brakuje też licznych punktów widokowych, wystarczy rzucić okiem na google maps i szukać hasła „miradouro”, do niektórych można dojść na piechotę, w przypadku innych przyda się samochód, bo ulokowane są tuż przy drodze.

Wracając do byłego premiera Wielkiej Brytanii. Podobno podczas swoich pobytów często malował obrazy. Na pamiątkę jego wizyt sporo hoteli nazwano z użyciem nazwiska Churchill. Przy jednym z nich – Pestana Churchill Bay – postawiono także pomnik przedstawiający polityka tworzącego pejzaż. Jeśli poczujecie się zmęczeni zwiedzaniem, śmiało możecie się do niego dosiąść 😉

Ponta do Sol

Słoneczny punkt -tak dosłownie przetłumaczyć można nazwę kolejnego miasta na turystycznej mapie Madery. Tam także zawitaliśmy w porze zachodu słońca. Zostawiliśmy auto w starym tunelu, który aktualnie służy za parking, i udaliśmy się na kawkę z widokiem na ocean. Ponta do Sol i znajdujące się w nim kamienne molo pozwalają bardzo dobrze przyjrzeć się żywiołowi jakim jest woda. Ogromne fale co rusz odbijają się od porozrzucanych w wodzie skał oraz ścian budowli.

Cascata dos Anjos

W pobliżu Ponta do Sol podejrzeć można jeden z najbardziej znanych wodospadów na wyspie. Co wyróżnia go spośród wszystkich innych? Fakt, że spływa on na starą drogę, przez co mieszkańcy zwykli określać go darmową myjnią samochodową. W czasie naszego pobytu droga była zamknięta dla ruchu samochodowego, ale można było podejść pod wodospad na piechotę. Dzięki spacerowi mogliśmy przyjrzeć się z bliska plantacji bananów i znaleźć samoobsługowy sklepik z tymi owocami. Obsługa jest prosta, wrzucacie do skarbonki podaną na kartce kwotę i bierzecie umieszczone w skrzyneczce banany 😉

Porto da Cruz

Jak już wspominaliśmy odległości pomiędzy poszczególnymi atrakcjami na Maderze nie są ogromne. Nie zdziwi Was zatem, że kolejna z nich czyli miasteczko Porto do Cruz, oddalone jest o pół godziny drogi autem od stanowiącego naszą bazę wypadową Funchal.

Nas przywiodła tam przede wszystkim destylarnia rumu, z którego słynie Madera. Na miejscu można urządzić sobie małą degustacją i oczywiście zakupić buteleczkę na pamiątkę lub prezent.

Jeśli zamiast alkoholu wolicie sporty wodne typu surfing, jedna z miejskich plaż doskonale się do tego nadaje – mowa o Praia da Alagoa. Nie jest to może najpiękniejsza z widzianych przez nas plaż, ale można na chwilę odsapnąć, zamoczyć stopy w oceanie, przyjrzeć się pokonującym fale surferom lub spróbować swoich sił w tej dyscyplinie sportu (w mieście działają szkółki surferskie).

Tym, którzy preferują relaks w basenie, proponujemy przyjrzeć się basenom naturalnym (Piscina do porto da Cruz), znajdującym się tuż przy oceanie. Stworzone zostały sztucznie dzięki czemu posiadają całą infrastrukturę niezbędną do wygodnego korzystania (leżaki, prysznice, toalety).

Cristo de Rei

Madera wspaniale prezentuje się o wschodzie jak i zachodzie słońca, tu nie ma dyskusji. Jednak każdego dnia, wracając wieczorem z całodniowego zwiedzania, zastanawialiśmy się skąd można przyjrzeć się wyspie po zmroku. Pod koniec naszej wycieczki postawiliśmy na punkt widokowy przy pomniku Cristo de Rei.

Figura przedstawiająca Jezusa może nieco przypominać tę z Rio de Janeiro. W jej bliskim sąsiedztwie znajduje się taras, z którego przyjemnie podziwia się nocną odsłonę okolicy. Podobno warto zajrzeć także o zachodzie słońca. W ciągu dnia skorzystać można z kolejki linowej znajdującej się obok parkingu, która zwozi ludzi na położoną niżej plażę (Praia do Garajau). Są leżaki, punkt gastronomiczny, podobno gra muzyka i jest przyjemnie.

Funchal

Na sam koniec zostawiamy Wam stolicę, która także kryje sporo perełek. W zależności od tego ile macie czasu na eksplorowanie Funchal, polecamy Wam zajrzeć w poniższe miejsca:

Ogród Botaniczny – już samo dostanie się na wzgórze Monte, na którym stworzono Jardim Monte Palace jest nie lada atrakcją. Poza tradycyjnymi sposobami jak wędrówka pieszo czy auto, w opcji jest nic innego jak… kolejka linowa. Kilkanaście minut w wagoniku przesuwającym się ponad dachami, pozwala przyjrzeć się miastu z nieco innej perspektywy.

Co do samego ogrodu, nawet jeśli na co dzień nie jesteście zapalonymi miłośnikami kwiatów i egzotycznych drzew, wizyta w ogrodzie powinna przypaść Wam do gustu. Dlaczego? Nie ma w nim nudy, oj nie! Mnogość roślin to jedno, ale nawet położenie na wzgórzu sprawia, że odwiedzający, w bonusie otrzymują wspaniałe widoki na okolicę. „Zielona kolekcja”, którą można podziwiać pochodzi tak naprawdę z całego świata. Nie da się nie zauważyć japońskich i chińskich wpływów – stworzono nawet specjalne pawilony. Kamienne mosty, wizerunek Buddy czy azjatyckie pagody sprawiają, że odbywamy ekspresową podróż na Wschód. Wrócić do Europy pomagają z kolei liczne dzieła sztuki w postaci rzeźb, okien czy azulejos (charakterystyczne portugalskie niebieskie płytki). Po zakamarkach ogrodu przechadzają się pawie i kaczki, w jeziorach pływają karpie koi i łabędzie, a między rzędami kwiatów obejrzeć można repliki chat z Santos. Do największego z jezior, woda doprowadzana jest przez wodospad , który cieszy oko odpoczywających na ławkach gości.

Podczas naszego pobytu cena biletu wstępu (15 euro) zawierała degustację maderskiego wina. Wszelkie informacje dotyczące godzin otwarcia, cen i zwiedzania znajdziecie na oficjalnej stronie –> https://montepalacemadeira.com/desktop/

Bardzo możliwe, że przechadzając się alejkami ogrodu, kątem oka dostrzeżecie jedną z najsłynniejszych atrakcji Funchal. Mowa o zjeździe wiklinowymi saniami ze wzgórza Monte. Dawniej był to sposób mieszkańców na przemieszczanie się ze wzgórza do miasta, dziś to prawdziwy magnes na turystów. Przejażdżka odbywa się w asyście ubranych na biało carreiros. Ich zadaniem jest kierować saniami po krętych uliczkach, co ułatwiają im specjalne buty, których gumowa podeszwa służy za hamulce. Zjazd jest raczej powolny, ale cieszy się ogromnym powodzeniem wśród odwiedzających. Nas przeraził tłum ludzi oczekujących na swoją kolej, więc nie chcąc marnować czasu, zrezygnowaliśmy i do dolnej części miasta zeszliśmy o własnych siłach.

Rua de Sante Maria czyli jedna z najważniejszych ulic w mieście. Znajdziecie tam ciąg restauracyjek, mini sklepików i słynnych malowideł na drzwiach. Warto zwolnić kroku i zajrzeć w każdy kąt!

Mercado los Lavradores – miejski market, który przestał być już typowo lokalnym targowiskiem a stał się atrakcją turystyczną. Jeśli szukacie pamiątek czy sadzonek np. strelicji, trafiliście idealnie.

Mimo, że miejsce cieszy się bardzo dużym powodzeniem wśród przyjezdnych przez co nie jest najtańsze, warto tam wpaść, przyjrzeć się dziedzińcowi dookoła którego biegną barwne stoiska a także murom głównego budynku.

CR7 Museu – chyba najwyższa pora wspomnieć o najsłynniejszym mieszkańcu Funchal. Mowa oczywiście o Cristiano Ronaldo. Muzeum poświęcone piłkarzowi zlokalizowane jest nieopodal promenady, która sama w sobie także jest ciekawą atrakcją. Jeśli podczas spaceru zauważycie pomnik Ronaldo, to jesteście na właściwym tropie! Wśród zbiorów, które można podziwiać wewnątrz muzeum znalazły się listy od fanów, kopie nagród, piłki, koszulki a także woskowa figura, z którą można strzelić sobie pamiątkową fotkę.

Madera – czy warto tu przyjechać?

Nam nasz tygodniowy pobyt na wyspie upłynął w ekspresowym tempie. Klasycznie, staraliśmy się nie zmarnować ani chwili, dlatego zwiedzanie było bardzo intensywne i zaczynało się na grubo przed wschodem słońca. Zobaczyliśmy bardzo dużo, ale jednogłośnie stwierdzamy, że jeśli pojawi się opcja powrotu na Maderę, z pewnością ją wykorzystamy. A Ty? Wizytę w krainie wiecznej wiosny masz już za sobą? Czy może dopiero się do niej przymierzasz?

You may also like

Skomentuj