Godzina 4:00 nad ranem- odzywa się budzik, pierwszy odruch to wyłączenie ustrojstwa i przewrócenie się na drugi bok. Ale zaraz, zaraz, chyba nie chcemy spóźnić się na samolot? Nie chcemy, zwlekamy się więc z łóżka, ogarniamy się do drogi, dopakowujemy bagaże i ruszamy w stronę lotniska. Tym razem na sporym farcie, bo Marta z Konradem postanowili odwieźć nas autem, dzięki czemu nie byliśmy skazani na przejażdżkę autobusem, skąpanymi jeszcze w mroku ulicami Wrocławia.
Patrząc na barwne fotografie w galeriach, widząc egzotyczne miejsca lub czytając wpisy o przygodach z podróży, łatwo wyrobić sobie zdanie, że wycieczkowanie to czysta przyjemność. Nic bardziej mylnego! Nawet najprostsza w obsłudze wyprawa może okazać się próbą charakteru, idealny plan może wziąć w łeb a drobnostka w*****ć tak, że chwilowo odechce się Wam tego całego szwendania. Oczywiście dużo zależy od towarzystwa, w którym się podróżuje. Para, dwie pary, grupa znajomych, dwie koleżanki – każdy układ wiąże się z innymi napotykanymi na drodze niespodziankami. Do tej pory, podróżowaliśmy zazwyczaj w wąskim gronie, maksymalnie 5 osób. W lutym czeka nas wycieczka w 12-osobowym składzie, która na pewno zaowocuje nowymi doświadczeniami zwłaszcza „organizatorskimi”. Czekamy niecierpliwie ;D
Osobiście nie cierpię, jak ktoś w ostatniej chwili wycofuje się z błahych powodów, nie biorąc pod uwagę pracy, jaką osoba ogarniająca wyjazd włożyła w to, żeby mógł on dojść do skutku, rzucając lekko „no to nie jedziemy”. Spotkałam się już z rezygnacjami składanymi na tydzień, dzień czy dwa, przed wyjazdem – dobra nauczka jeśli chodzi o dobieranie kompanów na kolejne wyjazdy.
W Londynie, którego będzie dotyczył poniższy wpis, ciśnienie podskakiwało nam wiele razy, głównie za sprawą wynajętego pokoju. Arogancki (chyba) recepcjonista, brak ogrzewania, syf w łazienkach i problemy z ciepłą wodą. W Azji czy Afryce nie stanowiłoby to większego problemu, po Londynie jednak, po wziętych z kosmosu pozytywnych opiniach na bookingu, spodziewaliśmy się czegoś więcej. Kolejna kwestia, która irytowała nas kilka razy dziennie, to ceny, zwłaszcza komunikacji miejskiej. Byliśmy przygotowani na to, że tanio nie będzie, ale nie, że aż tak. Nie mogliśmy jednak narzekać na pogodę, ani kropli deszczu, temperatury na plusie i towarzyszące nam przez wiele godzin słoneczko. Jak wyglądał nasz pobyt?
Zwiedzanie stolicy Wielkiej Brytanii zaczęliśmy od osławionej Baker Street. Znalezienie numeru 221 każdemu przyjdzie z łatwością – aktualnie pod tym adresem działa Muzeum Sherlocka Holmesa (wejście – 15₤). Nie pominięto także niezastąpionej gospodyni – pani Hudson, której nazwiskiem opatrzono nazwę pobliskiej restauracji. Natomiast w pobliżu stacji metra znajduje się pomnik detektywa.
Tym, czego z pewnością nie można odmówić Londynowi jest klimat. Charakterystyczne kamieniczki, bary, symbole miasta – czarne taksówki, czerwone piętrowe autobusy sprawiają, że nie pomylicie tego miasta z żadnym innym.
Nie skusiliśmy się na przejażdżkę taxi określaną przez Brytyjczyków jako hackney carriage, zdążyliśmy jednak zauważyć, że w całym mieście jest ich mnóstwo a niektóre z nich odbiegają od modelowej czarnej wersji. Przykładowo z okazji 50-lecia zasiadania na tronie królowej Elżbiety II, na ulicach pojawiło się 50 pojazdów w kolorze złotym.
Poszczęściło się nam za to podczas polowania na piętrusa, miejsca na górnym pokładzie, tuż za przednią szybą są najbardziej pożądanymi przez turystów – udało nam się za pierwszym razem ;D
Nie wiem jak Wy, ale Heniek jeszcze czasem wypatruje sowy z listem z Hogwartu. 11-tu lat jeszcze niby nie ma, ze mnie i Szkodnika to raczej dwa mugole, ale nie mogliśmy sobie odpuścić wizyty na dworcu kolejowym King’s Cross. Przejście na peron 9 i 3/4 znaleźć można bardzo łatwo, po kolejce osób chcących zrobić sobie zdjęcie z wózkiem wystającym ze ściany. Dodatkowe gadżety, jakie dostaje się do pozowania to różdżka i szalik w barwach ulubionego domu. Możecie zrobić sobie darmowe zdjęcie własnym aparatem lub telefonem lub kupić kopię zrobioną przez kogoś z obsługi, co jest raczej średnio opłacalne, bo koszt to niecałe 10 ₤.
Zachód słońca podziwialiśmy stojąc 160 metrów nad miastem, a wszystko dzięki wizycie w Sky Garden. „Podniebny ogród” znajduje się na 36 piętrze budynku nazywanego Walkie Talkie. Zupełnie za darmo podziwiać można Londyn ze specjalnego tarasu, jedynym warunkiem jest wcześniejsza rezerwacja biletów wstępu na stronie https://skygarden.london/booking. Gorąco polecamy!
O zmierzchu trafiliśmy w okolice najsłynniejszego w Europie most zwodzonego – Tower Bridge. To niewątpliwie jeden z najpopularniejszych motywów londyńskich fotografii. Jak większość zabytków, doskonale prezentuje się nocą – dobrym punktem obserwacyjnym jest okolica dawnego Pałacu i Twierdzy Jej Królewskiej Mości. W sąsiedztwie mostu wzniesiono szereg nowoczesnych, przeszklonych budynków, w tym ratusz (City hall), który cechuje przyjazność dla środowiska i oryginalny kształt. Z tego miejsca na pewno dostrzeżecie też najwyższą londyńską budowlę (ok 309 m), czyli The Shard.

Biorąc pod uwagę godzinę, o której zaczęliśmy ten dzień, bez większych wyrzutów sumienia zakończyliśmy zwiedzanie i udaliśmy się do naszej kwatery na ciepłą herbatkę. Na miejscu okazało się, że mimo zgłaszanej przez nas awarii ogrzewania, nic w tej kwestii się nie zmieniło. Wędrując po budynku, Szkodnik natknął się na pomieszczenie z piecem, który najzwyczajniej w świecie był wyłączony 😉