Jedna z największych atrakcji Londynu, na dodatek darmowa? Muzeum Historii Naturalnej – mekka niemal wszystkich turystów. Mimo małego przesunięcia czasowego (w Anglii zegarki wskazują godzinę szybciej niż w Polsce), nie udało nam się porządnie wypocząć. Mając w głowie doświadczenia z innych europejskich miast, pierwsze kroki skierowaliśmy w kierunku muzeum. Spodziewaliśmy się tłumów odwiedzających, między którymi przyjdzie nam się przeciskać, od eksponatu do eksponatu, jednak zostaliśmy mile zaskoczeni. Styczeń z pewnością nie jest najchętniej wybieranym miesiącem na zwiedzanie Wielkiej Brytanii, ale dopóki z nieba nie leje się deszcz nie ma co narzekać.
Muzeum Historii Naturalnej podzielone jest na cztery strefy. Czerwoną, w której znaleźć można wszystko, co związane jest z Ziemią (jej początki, tajemnice, wizje przyszłości itd.), niebieską wraz z dinozaurami, rybami, ssakami itd. zieloną, w której dominują ptaki, ssaki naczelne, skamieniałości morskich gadów itp. oraz pomarańczową, do której zalicza się Centrum Darwina i zewnętrzny ogród.
Z moich obserwacji wynika, że największy entuzjazm wzbudza ekspozycja poświęcona dinozaurom. Poruszający się i wydający dźwięki robot -dinozaur, wyglądający bardzo realistycznie robi niezłe wrażenie. Tutaj brawa dla rodziców, którzy doskonale wiedząc, jak zareagują dzieciaki, nie zważając na ich krzyki i płacze, wielokrotnie zbliżali swoje pociechy w kierunku „szalejącego” T. Rexa. Numer zabawny, ale na jeden a nie cztery razy 😉
Ponadto w strefie czerwonej można poddać się symulacji trzęsienia ziemi. Wygląda to tak, że chętni stają w pomieszczeniu zaaranżowanym na część japońskiego sklepu . Dobiegające odgłosy świadczą o tym, że zbliża się katastrofa, a po chwili podłoga, na której stoją śmiałkowie, zaczyna się dynamicznie ruszać w przód i w tył.
Sama idea muzeum bardzo nam się podoba, choć początkowo gablota z głowami ptaków wywołała lekkie zniesmaczenie, podobnie jak gruba warstwa kurzu zalegająca na grzbiecie płetwala błękitnego. Summa summarum atrakcję polecamy, zwłaszcza tym, którzy mają do zagospodarowania kilka godzin wolnego czasu.
Korzystając z dobrej pogody udaliśmy się też na spotkanie z wiewiórkami, które podobno zawsze można spotkać w St. Jame’s Park. Małe gryzonie bardzo chętnie pozują do zdjęć, licząc na jakąś smaczną przekąskę. Park znajduje się w sąsiedztwie Pałacu Buckingham – największej na świecie królewskiej rezydencji, więc nietrudno do niego nie trafić.
Z racji pory roku straż królewska zamiast słynnych czerwonych mundurów odziana była w szare zimowe płaszcze, ale wysokie czarne czapki zwane bermycami pozostały na ich głowach. Przez ostatnie lata były one przedmiotem sporu, ponieważ tradycyjnie wykonuje się je z niedźwiedziej skóry.
To właśnie w pobliżu Pałacu zdaliśmy sobie sprawę, że czegoś, a raczej kogoś nam w tym Londynie brakuje. Otóż przez 3 dni, wędrując od zabytku do zabytku nie spotkaliśmy ani jednego sprzedawcy selfie-sticków. Nikt nie wciskał nam szalików, parasolek, biżuterii czy plastikowych zabawek. Całkiem miłe wrażenie po Mediolanie, w którym panowie rzucali ludziom na ramiona plecione bransoletki, licząc na to, że ktoś je w końcu kupi. Mało tego, w historycznej części miasta ciężko dostrzec jakikolwiek sklep z pamiątkami – ich wylęgarnię znaleźliśmy kolejnego dnia 😉
W pierwszym dniu, nie mogłam uwierzyć w to, że oto jestem w Londynie i nie widziałam jeszcze Big Bena. Zaległość tę szybko nadrobiliśmy, nawet z nawiązką, bo mimo pierwszych oznak przeziębienia, przyjechaliśmy podziwiać wieżę zegarową także w wieczornej odsłonie. Big Ben ma też niezłe sąsiedztwo. Przede wszystkim słynna wieża jest częścią Pałacu Westminsterskiego, czyli parlamentu, na którego wnętrza składa się ponad 1000 pokoi. Na placu przed parlamentem wznoszą się pomniki mężów stanu m.in. Nelsona Mandeli, Abrahama Lincolna czy łatwo rozpoznawalna nawet od tyłu, postać Winstona Churchilla. Uwagę przykuwa także gotycka budowla – Opactwo Westminsterskie, będące scenerią wielu historycznych wydarzeń. We wnętrzach świątyni koronacji dostąpiły najbardziej znane postaci – od Wilhelma Zdobywcy, przez Ryszarda Lwie Serce, Jana bez Ziemi, przedstawicieli rodu Tudorów oraz Stuartów, aż po Elżbietę II. Katedra jest także miejscem pochówku m.in. Karola Darwina, Isaaca Newtona czy Karola Dickensa.
Jak już zapuścicie się w okolice Big Bena, na pewno zauważycie słynny diabelski młyn- London Eye, który góruje nad miastem od 1999 roku. Wybudowany został z okazji nowego tysiąclecia, dlatego też bywa określany mianem Koła Milenijnego.
Polując na wieczorne ujęcia, nie uszło naszej uwadze, że w mieście dzieje się coś dziwnego. Zamknięte zostały mosty Westminsterski i Waterloo oraz jedna ze stacji metra, wokół której zgromadziło się wielu mundurowych, co chwilę przejeżdżał na sygnale radiowóz a nad jedną z dzielnic krążył helikopter. Po dotarciu do pokoju, znalazłam informacje, że znaleziono całe zamieszanie spowodowane było znaleziskiem w postaci niewypału z czasów II wojny światowej. Niewypałem po raz kolejny okazał się również nasz hotel, w którym dla odmiany zabrakło ciepłej wody. Pocieszyliśmy się mocną herbatką, wprawdzie bez mleka, ale typową angielską PG Tips Tea, której maskotką od jakiegoś czasu jest… małpka 😉