Chyba się z Norbercikiem starzejemy, bo miejscowości uzdrowiskowe podobają nam się coraz bardziej. Kudowa-Zdrój, nawet poza sezonem wywarła na nas bardzo pozytywne wrażenie. Dlatego też, jak tylko zobaczyliśmy, że na planowanej przez nas trasie jest Borjomi, postanowiliśmy je odwiedzić.
Borjomi to miejscowość kojarząca się przede wszystkim ze słynną wodą mineralną, o takiej samej nazwie. Miejscowość podobnie, jak wspomniana już Kudowa, jest odwiedzana głównie przez kuracjuszy, ale nie tylko. Tak samo, jak polski odpowiednik posiada Park Zdrojowy, a w nim źródła wody, z których czerpać można bez ograniczeń (w Polsce podobnie jest ze źródłem Moniuszko, dostępne w pijalni Marchlewski i Śniadecki objęte są już limitem 0,5 l). Park udało nam się zwiedzić bez opłaty za wstęp, co zawdzięczamy albo porze roku (marzec) albo godzinom wieczornym.

Mccheta
Zanim jednak dotarliśmy do tego miasteczka, zgodnie ze wskazówkami osób, które Gruzję już odwiedziły, wstąpiliśmy na chwilę Mcchety.
Było to chyba najbardziej turystyczne miejsce, które odwiedziliśmy w tym kraju (poza Batumi rzecz jasna). Uporządkowane, momentami wręcz wymuskane uliczki. Ciągnące się metrami stoiska z pamiątkami i lokalnymi specjałami (także w płynie;)). W centrum miasteczka przysiedliśmy na chwilę na kawę. Radość gospodarza na hasło Polska była tak wielka, że za chwilę na stoliku wylądowały jeszcze słodkie muffiny a z głośników stojących w wejściu do domu huknął? Nasz narodowy hymn. Nawet jeśli jest to stały numer w wykonaniu Gruzina, i tak będziemy go miło wspominać






Przeprawa do Borjomi
Po pięknym krajobrazie przyszedł czas na łapanie busa do Tbilisi, skąd planowaliśmy udać się do Borjomi. Tamtejszy dworzec to miejsce dość specyficzne, dziesiątki mikrobusów, stoiska targowe, ludzie handlujący na ulicy i zaglądający co chwile do wnętrza pojazdów (a nuż ktoś skusi się na chrupki kukurydziane czy lalkę ;)). Jest kasa, pani sprzedająca bilety jest konkretna i rzeczowa, a dotrzeć można w niemal każdy zakątek. Szukając noclegu w uzdrowiskowej mieścinie, sugerowaliśmy się radami przeczytanymi u Krzysztofa (http://www.polakogruzin.pl/), który proponował m.in. kwaterę wynajmowaną przez Niko i jego mamę. Pochlebne opinie (także na Facebooku) sprawiły, że decyzję podjęliśmy dość szybko.
Wysiadając z busa nie bardzo wiedzieliśmy, w którą stronę się udać. Trochę błądziliśmy, ale z pomocą szybko przyszedł nam jeden z mieszkańców, pytając czego konkretnie szukamy i wskazując kierunek. Po chwili usłyszeliśmy wołanie kobiety, która chyba za nami biegła, Przystanęliśmy i padło pytanie czy jesteśmy z Polski. Przytaknęliśmy, na co ona wyciągnęła telefon i gdzieś zadzwoniła. Następnie przekazała aparat Szkodnikowi. Okazało się, że przypadkowo natknęliśmy się na mamę Niko, wracającą z zakupów. Chłopak przez telefon powiedział, żebyśmy szli za nią, zaprowadzi nas do domu Po drodze kobieta wstąpiła jeszcze do maleńkiej piekarni i po drodze częstowała nas gorącym jeszcze chlebem. Ich domostwo położone jest dość wysoko, sami moglibyśmy krążyć dookoła o wiele dłużej.

Na miejscu pokazano nam nasz pokój, bardzo przyzwoity ze świeżo wyremontowaną łazienką i działającym bez zarzutu Internetem. Kwadrans później siedzieliśmy już w kuchni, gdzie czekał na nas skromny, domowy poczęstunek. Niko opowiedział nam trochę o sobie, po czym wyciągnął kserokopie planu miasta i opowiadał, zaznaczając na niej ważniejsze punkty. Otrzymaliśmy od niego sporą dawkę informacji na temat tego, co w mieście zobaczyć warto, jakie czekają atrakcje, skąd i dokąd odjeżdżają busy itd. Znajomość przypieczętowaliśmy kielichami czaczy czyli słynnego gruzińskiego destylatu. Powstaje on na bazie winogron i ma sporą „moc” – ok. 50 %.



Atrakcje Borjomi
Tego samego dnia wybraliśmy się na zwiedzanie okolicy i gruzińską kolację w polecanym przez młodego gospodarza lokalu. Po raz kolejny nie mogliśmy opędzić się od bezdomnych psów, które co chwilę postanawiały stawać się naszymi towarzyszami w wędrówce.
Miasteczko, choć całkiem urocze, czasy świetności chyba ma już za sobą. Podobno życiem tętniło ono głównie w czasach komunizmu. W czasie naszej wizyty, ulice świeciły pustkami. Mimo to, handlarze ochoczo prezentowali swój towar na małych stoiskach. Oprócz pamiątek kupić można też plastikowe butelki na mineralną wodę, w którą zaopatrzyć się można w Parku Zdrojowym. O zabraniu butelek tradycyjnie zapomnieliśmy, ale w sklepie kilkakrotnie zaopatrywaliśmy się w kultowa wodę i rzeczywiście jej smak zdecydowanie różni się od znanych nam dotychczas wód. Co ciekawe, odkrycie źródła przypisuje się rosyjskim żołnierzom. To właśnie wśród mieszkańców Rosji, woda cieszyła się ogromną popularnością, jednak w 2006 roku w życie wszedł zakaz sprowadzania wody do ich kraju. Był to efekt konfliktu rosyjsko-gruzińskiego, jako oficjalny powód podano szkodliwe właściwości wody. Siedem lat później doszło do transakcji, w wyniku której rozlewnia sprzedana została Rosjanom
Niestety nie starczyło nam czasu na kąpiel w basenach z termalną wodą ani na wizytę w Bordżomsko – Charagulskim Parku Narodowym.






Przejazd do Wardzi
Następnego dnia z samego rana rozpoczęliśmy swoją przeprawę w rejony Wardzi. Dość szybko znalazł się kierowca jadący w interesującym nas kierunku. Błyskawicznie zorientował się, że jesteśmy turystami i zaczął oferować wycieczkę objazdową we wszystkie ciekawe miejsca po drodze. W dalszym ciągu trzymaliśmy się jednak naszego planu. Pierwszym przystankiem było położone niedaleko granicy z Turcją, Achalciche, miasto, którego historia sięga X wieku, a jego największą atrakcję stanowi twierdza Rabati. Podczas jej zwiedzania kilkakrotnie wyrażaliśmy swoje zdziwienie, a wszystko za sprawą wyglądu fortecy. Co nam nie pasowało? Dookoła panował ład i porządek, równo przystrzyżone trawniki, zadbane kwietniki, ścieżki wysypane kamykami i czystość. Na kompleks składają się m.in. zamek, szkoła muzułmańska, ormiański klasztor i meczet – niezła mieszanka Ponadto wszystko wygląda jak wyjęte z katalogu biura podróży, nie do tego przyzwyczaiła nas w ciągu poprzednich dni Gruzja.







W centrum miasteczka wstąpiliśmy na szybie drugie śniadanie. Standardowo przywitano nas pytaniem o kraj pochodzenia. Odpowiedź „Polska” wywołała uśmiech właściciela, ponieważ jego krewni pochodzą z Krakowa. Tym razem skusiła nas smażona w oleju wersja gruzińskich pierogów – czebureki (tłuste i sycące). Zebrawszy energię na dalsze zwiedzanie, zeszliśmy na dół w kierunku dworca i zajęliśmy miejsce w marszrutce jadącej do Wardzi.
W trakcie drogi okazało się, że jesteśmy jedynymi osobami jadącymi w tym kierunku. Im bliżej skalnego miasta, tym częściej kierowca się zatrzymywał pod jakimś domostwem. Zostawiał pod bramką zakupy np. worek mąki, cementu itd. i ruszał dalej. Najwidoczniej mieszkańcy przekazują mu co jakiś czas listę zakupów, żeby nie musieć samemu fatygować się do oddalonego o spory kawałek miasta. Kiedy jedna z pracownic hotelu odbierała od niego „przesyłkę”, poprosił ją, żeby przetłumaczyła nam na angielski, że jego bus jest ostatnim, który będzie wracał z Wardzi i że na zwiedzanie mamy około godziny. Upewniając się, że wszystko zrozumieliśmy zawiózł nas w rejony „ skalnego skarbu” Gruzji.

Wiedząc, że czasu mamy niewiele, od razu rozpoczęliśmy wspinaczkę, żeby jak najszybciej dotrzeć do kamiennych komnat. Jest ich naprawdę wiele, do większości można wejść, zajrzeć i poczuć powiew historii. Podstawową funkcją skalnego miasta była ochrona mieszkańców przed najazdem Mongołów. Przez lata doskonale służyła Gruzinom, jednak w XIII wieku trzęsienie ziemi zapoczątkowało serię zniszczeń. Atak i grabież, której dokonali Persowie w XVI wieku, spowodowały, że miejsce zostało opuszczone przez ostatnie żyjące na jego terenie osoby. Aktualnie Wardzia pełni funkcję atrakcji turystycznej, czegoś na kształt muzeum.






Posłusznie zmieściliśmy się w czasie. Po drodze łapiąc jeszcze świeżo wyciskany sok z granatów (stoiska spotkać można w Gruzji na każdym kroku). Bus systematycznie zapełniał się nowymi pasażerami, jednak kierowca zatrzymywał się nawet tam, gdzie nikt nie sygnalizował chęci podróży. Wystarczyło, że dostrzegł jakiegoś znajomego, natychmiast wyłączał silnik i szedł na męskie ploteczki. Nie wiemy czy w Polsce coś takiego by przeszło. Zniecierpliwieni pasażerowie z pewnością wyrażaliby swoje niezadowolenie

Płynąca z radia wesoła gruzińska muzyka wprawiła nas w dość sielski nastrój. Uważnie obserwowaliśmy mijane krajobrazy, zwłaszcza, że kolejnym punktem na naszej mapie było Batumi – zupełnie inna bajka. Dlaczego? O tym już niebawem


